Przeskocz do treści

Wiersz Macieja Józefa Gądka w: Kronika alumnatu wadowickiego 1898. (fragm.)

W ziemi, co jęczy w kajdanach niewoli,
Co wie, co radość, a czuje, co boli,
Gdzie Moskal straszny knutem prześladuje,
A biedny ludek i płacze i czuje.
Tam gdzie, co stopę napotkasz mogiłę,
Sercu wspomnienia wciskają się miłe,
Gdzie groby przodków poległych za wiarę
Widnieją oku i sercu nad miarę.

W tej ziemi sławy, świętej zasługami,
Z której głos mogił wstawia się za nami,
Bogu, co patrzy z niebios wysokości
Przedstawia zbrodnie przeciwne ludzkości
I żebrze pomocy ? Z tej to krainy,
Co przodków naszych zmazała już winy.
Wyrosło drzewo, w konary obfite,
Wspaniałe liściem i w kwiaty owite,

Co wonią swoją przebiło kraj swędów,
A z nasion swoich puściło pęk pędów.
Pędy te znowu wypuściły liście
I nowe z drzewek zwieszały się kiście
Bieluchnych kwiatów. Lecz kwiaty opadły
Na drzewie w zamian owoce osiadły:
Zabłysła gwiazda, co była w ukryciu
I odtąd ludziom przyświecała w życiu,

Wiodąc w krainę szczęścia i swobody,
Miejsce wskazując po trudach ochłody.
Tę gwiazdę widziały i łany Podola,
Patrzyły na nią i litewskie pola
Świeciła z nieba i światu Poznania
A Kraków również nie szczędzi uznania.
Otóż Piatnicze to drzewo wydały,
Które tak wiele przysporzyło chwały,

Krainie naszej ? choć w cichości rosło
To przecież sławę po świecie rozniosło
Imienia swego ? owocem po kwiecie.
Wielką naukę rozniosło po świecie:
Co znaczy życie w skrytości usnute,
Nic nie pragnące, z wszystkiego wyzute.
Bo jak na wiosnę kwiateczek śmiejący,
Wabi do siebie świeżością kwitnący,

Rad, że już zimę rzucił w zapomnienie,
A wskrzesiło go życiodawcze tchnienie;
Tak życie ciche, modlitwie oddane,
Z żywota szkołą dobrze obeznane,
Gdy tylko wszystkie przeciwności minie
Natychmiast z zewnątrz uznanie napłynie,
Roztoczy przed się i za siebie blaski,
Pozyska wszędzie powszechne oklaski.
(...)

Poznań się szczyci, że ten skarb posiada.
O swojem szczęściu światu opowiada!
W celi zakonnej nie stygnie w zapale,
Wiedząc, co się jej dostaje w udziale,
Węzłem ją łączy profesya święta
Z Bogiem, z Zakonem. I nikt nie spamięta,
Ile łask Bożych spłynęło w tę duszę,
Snać do aniołów zaliczyć ją muszę.
(...)

Sama więc dzierga ornaty kościelne,
A w jej ślad idą wszystkie córki dzielne.
Dalej do pracy! Czynnie pomagają,
Konwent wadowski hojnie obdarzają.
Cnej Matki łaskę czują i alumni
I zawsze wdzięczni tej dobroci pomni
Matki Ksawery od Jezusa Pana.
Wielce bo sprawie Alumnów oddana,

Stara się, by im we wszystkiem dogodzić,
By im trudności przyjemnością słodzić.
[Toteż] i oni by Jej złożyć dzięki,
Bukiecik życzeń wręczają ze swej ręki,
Niechaj w dniu, w którym się niebo weseli,
Złożą życzenia, jakie serce dzieli;
By podziękować za prac tyle znoju,
I powinszować tylu zwycięstw w boju,

I życzyć nadal ducha wesołości,
Przy łasce Bożej i zdrowia czerstwości,
Podziwiać cnoty, przypatrzeć się trudom,
Okazać wdzięczność, złożyć hołd zasługom.

 

Fot. Awit Szubert w: Album "Tatry", s. 39.

Opisy Macieja Józefa Gądka, alumna gimnazjum.
w: Opisy wycieczki do Tatr r. 1896, wykonane przez alumnat OO. Karmelitów w Wadowicach. (fragm.)

Lipiec 1899 r.

(...) Już nadszedł czas wesela, czas radości dla nas uczniów, tj. czas wakacyjny. W tym to właśnie czasie W. O. Przełożony, wynagradzając naszą pilność całoroczną, urządził wycieczkę do Tatr.

Człowiek przyzwyczajony do jednych widoków natury, nie może podziwiać w tem wszechmocności Pana Boga. Gdy zaś na przykład zobaczy nowy kwiatek na wiosnę, zobaczy całe pola pokryte zielonością, jakoś mimo woli przychodzi mu na myśl, kto to wszystko stworzył, kto się tem wszystkiem opiekuje? Lecz wnet sam sobie odpowie: Pan Bóg, którego my przez te [J]ego dzieła poznajemy, uczymy się [J]ego kochać, dziękować [M]u za [J]ego dary itd. [Tak samo] i W. O. Przełożony urządzając dla nas wycieczkę do Tatr, miał cztery cele; najprzód w celu podniesienia ducha, w celu naukowym, moralnym i w celu polepszenia zdrowia. Nie robił więc Wielebny Nasz Ojciec wycieczki dla przyjemności lub na przykład, żeby tylko Tatry zobaczyć, bo Tatry zobaczyć można także idąc do Krakowa na kopiec Kościuszki itp., ale żeby podziwiać w tem dobroć, wszechmocność i miłość Boga, żeby kształcić serce, ducha, duszę itp., ażeby można wiedzieć w jaki sposób z ludźmi obcować, ażeby się moralnie wykształcić.

Takie miał cele Czcigodny i Wielebny Nasz Ojciec, za co mu do śmierci wdzięczni będziemy i prosić Pana Boga o jak najdłuższy i święty żywot na ziemi.

Przy śpiewie ptaków ruszyliśmy w drogę około 3ciej godz[iny] po północy. Nim dojechaliśmy na miejsce, tj. do Zakopanego, przejeżdżaliśmy przez wiele wsi i miasteczek, lecz mnie mniej zajmowały owe wsie i miasteczka, ponieważ jak najprędzej chciałem zobaczyć Tatry. Zobaczyłem, co chciałem na górze Obidowej. Zobaczyłem góry wysokie, jedna z tych gór miała kształt wielbłąda dwugarbnego, inna kształt stożka. Góry były [po przerzynane] potokami widniejącymi z dala, jak srebrne wstęgi, lecz jak się później okazało, były to śniegi, które gdzieniegdzie leżały we wąwozach. Lecz nie tylko ten widok na Tatry roztaczał się z owej góry Obidowej, lecz i na inne i liczne góry i doliny poprze[rz]ynane licznymi strumykami. Najpiękniejszą doliną była dolina nowotarska. Dolina ta [nie tylko] obfituje w wodę, ale także jest bujna w roślinność, albowiem wszystkie łąki są pokryte bujną trawą i ślicznymi kwiatami, pomimo to, że tam panuje wielkie zimno. Poza górą Obidową i za doliną nowotarską, choć jest o wiele cieplej, a jednak nigdzie nie spostrzegłem takiej roślinności jak w owej dolinie nowotarskiej. Co do widoków niejedno miejsce jest piękniejsze, jak [na przykład] Szaflary skąd widać całe Tatry. Zaś co do położenia miejsca jest najpiękniejsze Zakopane. Jest położone u samych stóp Tatr na wysokości 900 m. W Zakopanem jest zakład p. hr. Zamoyskiej liczący 160 osób.

Przyjechawszy do Zakopanego udaliśmy się prosto do zakładu. Tu dano nam kolacyę. Po kolacyi poszliśmy wszyscy do domu, w którym mieliśmy spać. Może około 10tej godziny każdy smacznie spał.

Fabryka.

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus, tymi słowami zostaliśmy zbudzeni. Ubraliśmy się zaraz i poszliśmy na [M]szę św. Po [M]szy św. poszliśmy na śniadanie. Po śniadaniu przyszedł p. hr[abia] a usłyszawszy, że my mamy zamiar iść do Kościeliskiej Doliny, rzekł: Oho, już ja was nie puszczę, [bo byście] mi zginęli, jak jeden sędzia. Ot, lepiej zrobicie, że pójdziecie do fabryki i zobaczycie jak się wyrabia papier. Zgodziliśmy się chętnie na to i poszliśmy z p[anem] hrabią tam, gdzie jest początek fabryki. Tu zaczął opowiadać pan hr[abia] mniej więcej w tych słowach: "Tu są dwa koła, na które woda uderza w sile 300sta koni. Te koła wprawiają w ruch wszystkie inne koła w fabryce. Zaś co do papieru ten wyrabia się w następujący sposób: Najprzód zdziera się korę z drzewa, następnie [rznie] się drzewo na równe części (1/2 m), dalej wywierca się sęki za pomocą maszyny, te części wkłada się do innej maszyny, gdzie dwa kamienie obracające się z ogromną szybkością trą to drzewo na prusz, ten prusz wypływa stamtąd z wodą, idzie następnie na trzy sita. Tu się przesiewa prusz i delikatniejszy idzie do koryt, zaś mniej delikatny idzie rurami do tej samej maszyny, w której był przedtem. Następnie znowu wychodzi, idzie do koryt, z koryt rurą na filc, następnie pomiędzy dwa kamienie stalowe, osiada i tworzy się z tego gęsta, zbita masa, tworząca dykturę. Ta dyktura, ponieważ jest mokra idzie pod prasę, gdzie woda ocieka. Stamtąd wyjmuje się ją po trzech dniach, zawozi do suszarni, gdzie pozostaje trzy dni jeżeli jest pogoda a tydzień, gdy deszcz." Tak opowiadał p. hr[abia]. My zaś ze swej strony robili notatki, notując ważniejsze rzeczy. Podziękowawszy panu hr[abiemu] poszliśmy na małą przechadzkę koło fabryki na polanę tak zwaną Kalatówkę. Około 1ej godz. powróciliśmy na obiad. Po obiedzie poszliśmy do Zakopanego, chcąc lepiej to miejsce zobaczyć. Gdy powróciliśmy z Zakopanego do domu, umyliśmy się, odpoczęli cokolwiek i poszliśmy na kolacyę. Po kolacyi, po modlitwie wieczornej pokładliśmy się spać... (...)